Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/191

Ta strona została przepisana.

W środku kapliczki, lilią malowana,
Ta złocie była tam Boga rodzica
Stała w korale i kwiaty odziana!...
A przed nią – żywa klęczała dziewica
Cała modlitwie z swę wiosnę oddana –
Z schyloną głową, jak lilja gdy skłoni
Skroń … i tak była w trwodze zapłakana –
A kiedym stanął w tej dzikiej ustroni
I w modlącą w tę modlił się oczyma,
Jako dąb wryty – oszczep padł mi z dłoni.
O! patrząc na nią jak dąb bym zestarzał
Boć równej dziewki na tej ziemi – niema!
Śnił mi się anioł – tak go duch mój stwarzał!..
Wieniec bławatów miała na swej skroni
Dwie czarne, długie kosy aż ku ziemi
Spadały z szatą – i kwef co czarnemi
Postać owiewał chmurami swojemi!...
Prócz niej takiegom nieznał nic na świecie –
I spokorniałem jak kwiat – by go nogą
Raczyła dotknąć… i ciszej niż dziecię
Patrzyłem na nią – z miłością – czy trwogą,
Co zdjęła serce pierwszy raz w lat kwiecie!...
Spójrzała na mnie gdy oszczep padł z dłoni
I jako łania nagle zalękniona
Chciała na zamek uciec z tej ustroni,
Kwef zarzucił, na lica spłoniona
I znów stanęła…
To znów acz zlękniona
Już do obrazu – przystąpiła śmiało
I tak postacią mierząc mnie wspaniałą
Pytało dziecko «z której łowiec strony
I przecz na łowach, gdy ojciec jej w trwodze,
Gdy zamek niema najsłabszej obrony
I San otuchę gdy straszny król w drodze? – »
I zdało mi się, że z piastunki dziewów
Wiatr czarownicę nadniósł z swych powiewów,
Co mnie oczyma swemi zczarowała,
I już posągiem przedemną stawała –