I z baszty zamku jak anioł ostatni,
Nim ma ulecieć, wojsko przeżegnała –
I tu ją z oczu stracił hufiec bratni!...
Jak od piorunu orzeł w tej godzinie
Padłem szalony u zwłok jej popiołów,
Odtąd mnie cienie mych stróżów aniołów
Odbiegły – odtąd – nocą życie płynie!...
A dzień nie świta dla mnie śród żywiołów...
I młyński kamień na serce w tem życiu
Spadł mi z tym gromem boleści i szału
I młode serce gryzł mi wąż pomału,
Aż jak wąż w skał tych zniknąłem ukryciu!...
I raz porwałem dłoń mego lutnisty,
Lecę z pochodnią w grobowe sklepienie
Mieczem przeciąłem wieko trumny szklistej
Gdzie niezbudzona piękna moja drżemie...
Uchylam wieka – spójrzę drżący, łzawy,
Oko jej łaknę spotkać raz ostatni,
I pójrzę –
Szkielet leżał mej Wisławy
Wśród suchych kwiatów zimny...
Wtedy ryknąłem dzikim Bogu płaczem
Jemum złorzeczył –
Zgasła gwiazda czysta
Szatan się zaśmiał,
On mych zbrodni tkaczem!...
Ledwie za rękę wywlókł mnie lutnista;
Na ręku Jego me dziecię płakało,
W matki się szkielet z trwogą wpatrywała…
Rzuciłem łowy – i na dnie kielicha
Tonąłem – w piersi mej – wrzasnęła pycha!...
Odtąd już w bitwach szalałem z rozpaczy,
O! wtedym pono najdzielniej wojował…
Bo lecąc w tłumy, jam sobie rokował,
Że los na polu śmierć dla mnie przeznaczy!...
Że jest tam strzała wśród zanadrza wroga,
Co mnie połączy z mej Wisławy cieniem,
I w snach mi odtąd do niej biegła droga,
Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/195
Ta strona została przepisana.