W śnieżnych ma dłoniach wieńce i narcyzowe,
Warkocze płyną przez alabastrowe
Jej piersi fale i śnieżne ramiona –
Jak u skał źródła, jasne, kryształowe:
W słońcu odbite … co wieczorem kona!...
U ramion skrzydła jak dwa motyle wieją,
Uśmiech jej czysty jak dolki źródlane
Kiedy w nie dziecię swawolną koleją
Rzuca to róże – to fiołki zebrane –
Los jej mi zdał się najmilszym już losem,
I zgadłem wszystko z jednego spojrzenia
I cicho rzekła mi słowiczym głosem,
Pełnym pieszczoty i rozgołębienia:
Jam Hipermnestra, ja córa jedyna,
Com niesłuchała Ojcowych wyroków,
Sztylet mój morska ukryła głębina,
A włos Zeusa doleciał z obłoków –
Jam jest Danaïda, co nieposłuszeństwem
Zjednałam sobie wieczne łaski nieba,
Olimpu piorun niebył mi przekleństwem,
A chleb mój innym od sióstr moich chleba...
Chodź, daj mi dłonie, ja ci jak dziecięciu
Okażę dzisiaj krwawą pracę trudu,
Pracę przekleństwa, pracę wygnań ludu –
O! pracę sióstr mych czterdziestu dziewięciu!...
Widzisz tam u stóp tej skalistej góry
Jak mrówki żwawe wiją się w zawody,
Chcąc w mały otwór laniem wody z góry
Wyczerpać całą głębią morskiej wody –
O! biada – biada! widzisz tam nad niemi,
Nad każdą stoi okrutny i mściwy
Kyklop ich strażnik – z piersiami krwawemi
A każden z nich od jednej był zabity,
Ojcowskich noży ostrzem w pierś przeszyty...
Ale tam w dali – mój cudny! mój miły!...
Ten młodzian smutny – o ! to mój kochanek,
Co już zatęsknił za mną ... i me siły
Jak siły kwiatka, więdną w chmurny ranek.
Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/228
Ta strona została przepisana.