Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/240

Ta strona została przepisana.

Wielcy! lecz większa mego ludu chwała!...
Idźcie! nam nasze wystarcza oręże
I nasze arfy i myśl wieków śmiała!...
To chwała ludu – męczenników ludu
Ludu rycerski, i wieszczej potęgi –
Dumnym nad wszystkich Bogów waszych pychę!...
Bo on jest cudem dziejów – cudem cudu !...
I po nim niemasz nic wśród świata księgi,
Chyba ty jedna – boska – piękna Psyche!...
Lecz tu ujrzałem, że jej postać biała
Przy dźwięku stron co dzwony udawały,
Już z piedestału w niebo uleciała –
A za nią płakał Pelazgów tłum cały,
Starców klęczących w koło w białej szacie
W starości – i boleści majestacie —
Ujrzałem po niej pusty głaz – zdradziecko
Uszła w błękity tak dawno stęskniona
Mej arfy dźwiękiem chyżo uskrzydlona
I rozpłakałem się za nią – jak dziecko!...
Co powie Eros!... co Zefyr sierocy –
On odtąd w burzy się smutny rozkocha...
A Eros za nią głośno się rozszlocha,
Poleci szukać jej w błękit daleki –
Tak jak skowronki lecą – wiosn prorocy –
Przeleci światy – i przeleci wieki
W drodze mu serce bólem się uświęci...
I będzie leciał – w tęsknej niepamięci,
Aż znajdzie Psychę – tam ! u stóp Sykstyny
Za nim stęsknioną! – i już dwa aniołki
Przy sobie oprą się razem ramiony
Podnosząc wonne główeczki – jak fiołki!...
I chcieli starcy mnie ukamienować,
Że uleciała skrzydłami mej pieśni
Z pośród nich Psyche, nito ptacy leśni –
I przed ciosami głazów ujść musiałem,
Lecz aby w ducha pamięci przechować
Ból, co od głazu ich pierwnego miałem,
Kamień w dłonie uchodząc porwałem