Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/241

Ta strona została przepisana.

Aby był węglem świątyni przyszłości!...
Lecz patrzę, głaz ten ach! Miał formę serca!...
Im skamieniały serca od starości
Kamienowali mnie niemi!...
                                                  Uśmierca
Zaiste taki ból – i taka rana
Już się niegoi – aż z krzykiem hozanna!...
Więc na ten kamień Iza mi padła niema
A od niej – głaz się znowu w serce zmienił –
Ach! i porwałem je dłońmi obiema
I powróciłem, gdzie się tłum ich pienił
Jadem, co wszystkie potrułby szyderce –
I odrzuciłem im – za kamień – serce !...
Tak go porwali jak zgłodniali ptacy,
I wystarczyło wszystkim!... o żebracy
Serc!... to już dobrze, kiedy serc żebr[z]ecie –
Wiedzcież! co serce może – choć ból gniecie!...
I dalej idąc znów nad Styksu łoże
Zaszedłem – w dali wielka łódź falami
Płynie, odziana świeżemi wieńcami
To Argonauci!... te postacie choże
W których się burzą rozkochało morze!
Kastor i Polluks we wspólnem objęciu,
Ach! i Orfeusz tam brząkał po lirze,
I łódź zniknęła lecąc w fal szafirze,
Mnie za nią tęskno było jak dziecięciu –
I zawołałem o! weźcie mnie z sobą
Bo i jam smutny, samotny włóczęga
A wspomnień moich zbogaci się księga!...
Bo podróżować przez świat z mą żałobą
Najszlachetniejszą moją namiętnością!...
I znikli w dali – wieków odległością!...
Od brzegu różne ich witały – cienie –
Pizystrat, Kimon, Pauzanias – w przestrzenie
Za niemi swoje rozwiewali szaty,
Z Aristidesem, Temistokles bratnio
Stali jak wielkie bliźnięta, co dały
Helladzie Bogi w godzinę ostatnią