Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/246

Ta strona została przepisana.

A za nim jakiś cień czarny, ponury,
To był Herostrat, [1] co zstępował z góry –
Tam w błyskawicach błysły wielkie skały,
Na nich przy ogniu Tytany leżały,
A Anakreon w grotach utulony
Zwoływał Fauny, w róże uwieńczony –
Tak wśród tęsknoty i godzin zapału
Witałem cienie, co mnie spotykały,
Lecz jedne chyżo po drugich mijały
I każdy niknął – bladł – ginął pomału...
Hellado! więcej wielkich – tyś wydała,
W twem krótkiem życiu – niźli ludzkość cała!...
I nadsunęły się z chmurnej oddali
Trzy wielkie cienie z ciemnemi oczyma,
Wszystkie trzy ślepe były – w wichrów fali.
Co rozszalała się trąbą olbrzyma,
Trzej szli – i ręka ręki wraz się trzyma –
O, idą razem jedną myślą gnani,
Chociaż tak różni – oni byli ciemni,
A dziś w tym świecie światłością odziani
Widzą tak jasno – duchem tak wzajemni…
Choć wszystkim skronie siwizna okryła
Na każdym jasna nieśmiertelność była –
Jeden ma lirę jako słońce jasną,
Co na ramieniu gdy idzie, podzwania,
To Homer olbrzym! co gdy gwiazdy gasną
W wiekach, on gwieździ jak jutrznia zarania –
I w dzień jest słońcem, a księżycem w nocy
Tęczą po burzy – w burzy gromem mocy!...
On sunął naprzód niemy i ponury,
Jak wielki orzeł płynący wśród chmury,
Czoło to jasne bogatą siwizną
Było jak szczyty gór wielkich pod śniegiem
A jeźli ślepe oczy, to od słońca,
W które patrzyły wiernie aż do końca
Spokojem wielkim – ponad czasów biegiem!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Herostrates - podpalił świątynię Artemidy, - patrz artykuł w Wikipedii.