Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/247

Ta strona została przepisana.

Żem chwilę dumał czy ten cień tragiczny
Bardziej Dantejski był – czy Homeryczny –
To Patos Melpomeny – co nieustające
Choć co Patos – przód sobą samo niewiędnące,
W nim był zaklęty związek tajemniczy
Między geniuszem a nieszczęściem – wieczny!
Co z czoła jego urągał słoneczny
Wszystkim boleściom prywatnej goryczy,
Co przewędrował boso swą ojczyznę
I ślepej Grecyi oddał swoje oczy –
Ten emissaryusz pierwszy!... który bliznę
Ojczyzny tylko miał – i z niej pieśń toczy
Jak krew! a w bliźnie ojczyzny jak w słońcu
Gwiazdy blizn jego – zgasły i skonały
Tam – gdzie z łez jego łuk tęczy wspaniały
Wstał – objąć Grecyi ducha – na jej końcu!...
Wtóry Teiresias, co na tarczy czoła
Wieszcze ma światła jak iskry piekielne,
Kogo on na sąd fatalny powoła –
Biada mu! niechaj zadrży co śmiertelne...
On jest jak Fatum – co nieubłagane
Posągiem stoi – w pioruny odziane –
Bogom i ludziom zarówno straszliwe,
I chwytające – w więzy niezelżywe
Żelaznej ręki mieczem – zawsze żywe!...
Trzeci to Edyp – starzec nieszczęśliwy,
Co dzisiaj jasno jasnością ofiary
Patrzy jak sokoł na wiek cierpień stary,
I klnie Jokasty cień blady, pier[z]szchliwy –
Za niemi smutna, szła od gwiazd piękniejsza
Córka Homera z oczy gołębiemi,
O! miłość córki z uczuć najwznioślejsza
Co juk orlica pióry słonecznemi
Nad wszystkich szczytów szczyt – staje szczytniejsza!...
Kędyś wy starcy idziecie tą drogą?
Za wami tęsknie gonię okiem, dzielność
Waszą ubóstwiam łzą wzruszenia błogą –
Oni przechodząc rzekli: