Z pod jej stopy rozmarznięte,
Jęki kaskad rozpryśnięte
Ozłocone — aureolą
Aż na czole jej swywolą...
Słońce po niej świat odziało
W światło ducha, w ciepła ciało…
I u zdrojów w otchłań grzmiących,
Co spadają z szczytów skały
Wpośród gajów zieleniących,
Co z mgły rannej wyglądały,
Tam się z szat swych rozbierała,
Tam swe chmurki wyzuwała
Aż została
Naga cała.
Jako lilja biała!...
Że narcyzy zawstydzone
I kąwalie pochylone
W inną patrzą stronę!...
A gdy szaty zdejmowała,
To z nich przędła tęcze
I w nitki pajęcze
Mocną wstęgą je wiązała,
A gdy barwy posplatała –
To jak most je przerzucała
Nad grzmiące otchłanie,
Że słońca twarz w pianie
Odbita ją rozłacała,
Bo jej tknąć nieśmiała!...
Ona na tej tęczy,
Co wiosna raz klęczy,
I po niej jak po moście,
Wraca w wieczność stęskniona,
Z szat ptasich obnażona –
Tam jej wieczne miłoście,
Tam skowrończa pieśń kona –
A tu po niej zostały –
Tęcz odzienia z pian skały!...
Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/327
Ta strona została przepisana.