Czarna kapliczka we mgłach otulona
Wznosi się wdowio — jak grobów matrona
Z martwych wskrzeszona!
W koło kapliczki brzozy pochylone
Cichym się szmerem modlą po mogiłach,
Westchną — znów cisza — sen w natury siłach
Zawisł po nad groby dawno opuszczone...
Tu niegdyś ludzie swych drogich grzebali —
Tu łkały matki — synowie płakali,
Albo z kochanka pochylonej głowy
Włosem, wiatr igrał, swawolny, majowy...
Tu starce drogę kończyli żywota
I ztąd niemowląt jasnowłosa, złota,
Motyloskrzydła, gerlanda powiała,
Jak świętojańskie robaczki, w niebiosy,
Których światełko w tych ciemnościach pała
I cicho spada na zroszone wrzosy...
A dzikie wierzby, brzozom rozełkane,
Prawią powieści perłami płakane,
Których szmer czasem przeraża człowieka,
Od których trwożny niedoperz ucieka,
A kret ciekawy słucha, ziemię ryje,
Aż pazur sowy przydławi mu szyję...
I tak się warkocz brzóz cichych rozpieścił,
Jak gdyby anioł skrzydłem zaszeleścił...
O! taka cisza — że w niej serce zdoła
Dosłyszeć w dali głos swego anioła...
I tęskne ucho z harmonią natury
Zlać się — jak z lutnią trzymaną u góry...
A pod kapliczką leśny zdrój szeleści
I niezabudki potrąca w przebiegu,
Po głazach grobów mrucząc, fala pieści
Promień księżyca, co w nim gra u brzegu...
Czarne na niebie tłumą się obłoki,
Z nich nagle księżyc w trzy promienie strzelił,
Wiara! nadzieja! miłość — świat głęboki
Blaskiem się jego w chwili rozweselił...
Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/386
Ta strona została skorygowana.