Coraz to więcej skały ścieśniają ścian biodra,
Czarna dzicz, naga — i ponura coraz bardziej,
Ciasno, duszno — pod górę, góry coraz bardziej
Leżą na drodze — nagle —
Błysła szyba modra!...
Rozsunęły się skały, w około granity —
Czy to kształty szatanów, co z niebios leciały
Strącone, i tu w bryły modre skamieniały?...
O nie! bo niebo cichych fal pieści błękity —
Jest chwila, gdzie w naturze święto — jak w kościele,
Grają zdroje i drzewa, milkną burzy szały,
A cisza po niebiesiech gwiazdy swoje ściele...
Morskie oko, to Tatrów dusza zwierciadlana —
Patrzcie! teraz jest taka chwila!...
Na kolana!...
Polsko! kto twych piękności niezaznał przed grobem,
A inny świat zachwytu młodem wciągnął tchnieniem,
Jest jak poganin dumny swej siły istnieniem,
Co nieczuł gwiazdy świata wstającej nad globem…
Bo piękność reszty ziemi — a ty śpiąca jeszcze
To Wenus marmurowa, przy boskiej Madonnie,
Co stoi matką wieków nad światy obronnie,
W szaty nieśmiertelności strojąc duchy wieszcze!
Tam — akkordy chaosu — piękny kształt bez treści,
A ty cicha, dziewicza, jeszcze niepoznana,
Budzisz się w grotach ojców wołając Hozanna!
Jak słowo, co się w ciało przetwarza w boleści —
Zdrowaś! wstająca z martwych Polsko Chrystusowa!
U czoła z duchem Świętym — Ery — Polsko nowa!...
Z nad skał błękit jak Boga pierś rozwarta światu,
Morskie oko w anielstwa zatonęło ciszę,