Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/424

Ta strona została przepisana.

Fale wstają górami i taranią w skały
Bryły toczą ze szczytów piorunowem echem —
Chmury rozplotły warkocz — dwa światy związały…
W tem — z burzy trysnęła tęcza! —
Chmury z toń oddechem
Grzmiąc dziko uciekają... już cisza dokoła —
Milknie groza szatańska — kolej na anioła!...


VIII.

Coraz rzadziej grzmot ryknie, rozgrzmiany po górach,
Po turniach huczą piany wezbrane potoku...
O! kto raz widział lica burzy w Morskiem oku,
Nic więcej nieobaczy — chyba Boga w chmurach!...
To głosy Jehowiczne, co z Sinaju grzmiały —
Bo gdy piorun roztrzaska i oberwie skałę,
Co wali się z swych szczytów w bezdni piany białe
Człowiek — przeczuwa Boga — wieczności gmach cały!...
Po chwili — znowu jasno — cichy szafir toni
Odbił w swem licu niebo... przez niknące chmury
Słońce wyjrzało złote, i na ziół milionach
Złoci brylanty rosy, z hojnej burzy dłoni —
Tajemnie znowu milczą turnie na swych tronach
Poglądając w otchłanie i fal świat ponury...



PIĘĆ STAWÓW.
(ZE SZCZYTÓW SKAŁ ROZTOKI NAD SIKLAWĄ.)


I.

Po gruzach gruzów skalnych stąpam od Roztoki —
U stóp mych się rozsiały wszystkie czary ziemi,
Bory — w dolinach nitki zdrojów, z skały swemi —
W dali niebieski Bezkid kryje się w obłoki...
Tu acz droga nużąca jak droga żywota
Masz widok, jakim szatan kusił zbawiciela
Cudem cudów — arcydzieł — harmonii wesela!
A w tem pojrzysz za siebie — tam? Tatrów Golgota!
Staje ci przed oczyma szereg wirchów dziki,