Noc jasna rozwidniała skał ponure czoła
A łożysko Dunajca trupami zasłane
Wezbrało — i swym rykiem, dzikie, rozhukane
Urąga im — i chwali krwawych pomst anioła!...
Tak długo po ich trupach płyną mętne fale,
Później kości ich w słońcu nad śniegi zbielały
I Trupie głowy w słońce wzrok powyszczerzały,
A nad niemi krzyk orłów gubi się na skale
Po szkieletach kaskady szumią w wściekłym szale
Po wiekach — w Kościelisko — kości skamieniały!...
KRAKÓW.[1]
Obyś tak kiedyś ... Amen! dokończ ty narodzie!...
Gdy w miedź czoła ich strzaskasz twe pęta w swobodzie!
Lecz idźmy dalej!... dziki wąwóz tuż przed nami
Tu skamieniały myśli — Boga przed wiekami!...
Czy to droga ku piekieł bramom chaotycznym?
Czy to Olimp strącony potęgami krzyża
Hardy ogromem swoim czoła nie uniża?
Czy sen potworów, przed dniem Apokaliptycznym?...
Tam w górze co za olbrzym wśród mgły rannej wstaje?
Te wieże? te kopuły?... dzicz! zaklęte światy!...
To Wawel![2] to Maryacka wieża niebo kraje,
Łzy ciche z śniegów tutaj rosną skalne kwiaty —
Tu — kleniem! bo w tym świecie gasnących promieni
Bóg mówi do człowieka — przez usta — kamieni!...
POD SMYTNIĄ.
Tu na olbrzymim głazie lubię paść znużony
I okiem tonąć w cuda rozlane bez miary —