Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

Ha!.. tyś mnie ujął twą dłonią sędziwą,
To dłoń przyjazna!.. zadrżała w mej dłoni
Jak niegdyś ojcze!.. na cóż wąż mej skroni
Znowu swój wieniec ścisnął – wspomnieniami
Ojcze – ma dusza była raz szczęśliwą –
A tylko ziemia co wiosnę kwiatami
Skroń swoją wieńczy – człowiek duszę żywą
Grzebie – raz słońca błyszczy promieniami!..
Te słowa starcze co ci z serca płyną
Wieją w pierś moją jak powiew wiosienny
Na bryłę lodu – jam jest jak płomienny
Lodowiec, z słońca zachodu błyszczący
Jasny w promienia przelotną godziną –
Lecz zimny, chłodem wspomnienia wiejący
Niechaj przepadną, zziębieni od świata
Zziębli tak, ze już zdolni zziębić brata!
Ojcze Gwalbercie – w serce przez sumienie
Wejrzałeś!.. jedno to ręki ściśnienie
Raz jeszcze usta rozwiąże o!... moje –
Przeklęte bryły!.. niechaj z was strumienie,
Rozgrzane płyną jak wiosenne zdroje!..
Jeszcze niech wyjrzą tam łąki kwieciste
Niech wyjrzą w lodów zwierciadła choć czyste
Lodowe jednak, a przeto – i tak ślizka
Jak lód co w chwili ściął się u Alp szczytu,
Nad przepaściami u wyżyn błękitu
Wabi pielgrzyma, zanim go pozyska –
Droga daleka wiecznie – wiecznie blizka!
Ty masz dla chorych na rożne ich rany
Kwiecistych dolin zebrane balsamy –
O daj mi balsam, daj na duszę moją
Ale nie znajdziesz wśród roślin rośliny
Na moje rany, co świat piękny stroją –
Świat piękny?.. starcze, posłuchaj mnie chwilę
Może zadrzymiesz wśród zmroku tej nocy
Miałbym ci tyle powiedzieć … o! tyle! –
Niech lecą słowa – twarde jak głaz z procy,