Allahu!... przetarł oczy ... senna mara …
Zanuć mi jeszcze moja błyskawico!
Gdy z niebios górnych spada jasnym gromem
Piorun niejaśniej mknie chmur czarnem łonem.
Tak Basza cały dzień w murach ogrodu
W objęciach lubej rozkosznie przebawił,
Aż z minaretów z cieniami zachodu
Znów na modlitwy wezwany odchodził,
I roje przekleństw za sobą zostawił,
Których zdrój mętny z cudnych ust uchodził...
Za nim je biedna ciskała jak żmije –
Każde żądłami niech go dręczy, bodzie,
Niech się po szyi tyrana obwije
Ale ty wężem – nie bądź o! narodzie!...
Kara Mustafa Muzułman zgrzybiały
Był powiernikiem tajemnic Seïda,
Przed nim zasłony wszystkie; opadały
Co dzikie serce Baszy, osłaniały,
Jemu on każdą ranę najaw wyda,
Przed nim – dworzany, Odaliski drżały!...
Dumna Greczynka co wdzięki tak lśniła
W sercu Mustafy zawiść obudziła...
Ale dziś Saïd jakiś zamyślony,
Próżno Mustafa surowy – ponury,
Długo w nim topił wzrok oczu omglony
Aż myśl błysnęła z czoła, jak grom z chmury.
Seïdzie strzeż się!... wyrzekł tajemniczo
Powiernik stary, odchodząc w milczeniu –
O! zostań, zostań, woła w zamyśleniu
Starzec badając swą smutną źrenicą –
Miałem sen dzisiaj starcze – sen okropny
Lecz śmiej się ze mnie – to trwogi dziecinne
Silnym jak niegdyś – starcze mój roztropny!...
Mara rozwiała się już – półgodzinna –