Strona:PL Ernest Thompson Seton - Opowiadania z życia zwierząt.pdf/210

Ta strona została przepisana.

Za przykładem jego, podniecane gwałtowną ucieczką, leciały za nim wszystkie owce: wielki wodospad owczy. Gdyby Rogacz choć raz chybił, byłyby wszystkie przepadły, dzięki jego zręczności i im udawało się szczęśliwie: jedna za drugą przeskakiwały przepaście, zatrzymując się tak długo, jak ich przewodnik, opanowując najmniejsze wyniosłości swemi mięśniami i kopytami z nadzwyczajną zręcznością i równowagą.
Ale właśnie w chwili, gdy ostatnia owca dotknęła drugiego zrębu skalnego, zakotłowały w powietrzu trzy żółto-białe stworzenia z przeraźliwym krzykiem, i znalazły się w okamgnieniu w przepaści.
Nie cofające się przed niczem, nieustraszone psy, nie wahające się nigdy w pogoni za wrogiem, nie przypuszczały nawet, ze w tym wypadku odwaga ich równać się będzie ich zgubie. Gdy się opamiętały, było już zapóźno.
Rogacz stał bezpieczny u brzegu rzeki, a w nurtach jej ujrzał bezkształtną żółto-białą masę, w górze zaś słychać było gwizdy i nawoływania myśliwych.
Scotty i Lee stali oszołomieni na brzegu przepaści. Owce i psy znikły, jedne i drugie zdawały się stracone bezpowrotnie.
Scotty przeklinał, a Lee’go dusiły straszne uczucia, które ten tylko zrozumieć potrafi, kto wie, co to jest stracenie w tragiczny sposób rasowych psów.
— Brau, Rollo, Ida — wołał rozpaczliwym głosem. — Ale jedyną odpowiedzią był świst i gwizd wschodniego wiatru, unoszącego się z jaru.