niesioną suknię, rozwija — naraz odrzuca na sofę ze wstrętem.
— Okropność! — woła głośno. — Nieszczęście!
Zwraca się do dziecka z rozgniewaną twarzą.
— Poczekaj!!
Znika w fałdach portjery i po chwili wraca z właścicielkami magazynu. Rozkładają, zwijają atłasy, zatykają nos wyperfumowaną, pachnącą chusteczką.
— Odór ryby! wstrętny odór! Ależ to okropność! Co powie księżna?! Nieszczęście!
Panna Anna otwiera prędko wszystkie okna.
— Zabieraj się, mała! — wybucha młodsza panna Guizot z gniewem. — Zabieraj się i nie waż mi się powrócić tu więcej!
Jasnowłosa panna Paulina już napełnia rozpylacz jakimś przezroczystym płynem z kryształowego flakona i delikatnie skrapia strój kosztowny. W salonie rozchodzi się woń pysznych perfum.
A Lucia już na korytarzu, idzie zwolna, niepewnym, ociężałym krokiem, sama nie wie, kiedy minęła przymknięte drzwi pracowni. Teraz owiewa ją duszne powietrze i chwyta się ręką poręczy, schody się przed nią kręcą, w głowie jej się mąci. Oczy ma suche, nie płacze, boi się zwrócić czyjąś uwagę najlżejszym choćby szmerem, nie chce mieć świadków swego upokorzenia. Na dole waha się przez mgnienie oka. Wrócić po kapelusz i koszyk, czy zostawić wszystko i biedz przez ulicę, jak dawniej, kiedy towar obnosiła z matką?
Nie. Już nigdy nie przestąpi tamtych drzwi okrutnych. Wymyka się z bramy i puszcza się
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.