— Co się stało? Czyś chora? — pyta już łagodniej.
— Nie... Tylko... wyrzucili mnie — odpowiada dziewczynka, tłumiąc nagle łkanie. — To przez ciebie, matko. Przez ten brudny fartuch, który kazałaś mi włożyć!...
Wybucha nagle płaczem i ucieka
Uspakaja się dopiero na ulicy. Ale gdzież teraz pójdzie? W którą stronę się obróci? Do matki chrzestnej, co ma sklep spożywczy w halach? Nieraz już dopominała się o pomoc Luci. Tylko tam sprzedają się raki, krewetki — to też pachnie rybą, a woń ta przyprawia ją dzisiaj o mdłości.
Już wie, co uczyni. Pobiegnie do ciotki Amelji, do tej, co sprzedaje owoce, jarzyny i kwiaty. Ciotka mieszka daleko, ale chyba zdąży tam przed nocą!
Zapuszcza prędko rękę do kieszeni. Sześć groszy. To nawet więcej, niż trzeba na bilet. Więc z pośpiechem biegnie do przystani, czeka krótką chwilkę, potem rozlega się donośny dzwonek.
— Odpływamy — woła właściciel.
Wody wezbrane, niezwykle wysokie, i statek pruje fale z cichym szmerem. W godzinę później Lucia siedzi już w izdebce ciotki i z nieszczęść swoich zwierza się półgłosem. Pani Amelja słucha z głębokiem skupieniem, pobłażliwy uśmiech przewija się po zwiędłych wargach.
— Szalona głowa!
Ale żal jej dziecka i pragnie dopomódz mu z całego serca. Jeżeli chce, wstawi się za nią u Sióstr Guizot?
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.