rasta bujniej, obficiej. Potem je związuje w spore pęczki złotą słomą, odrzuca drobne kwiatki, ziarenka niewiele co większe od śpilki. Przeszkadzają tylko, a państwo, którzy hodują kanarki, umieją się poznać na czystej mokrzycy. Wesoło wbiega na podwórka:
— Ziele! Świeże ziele dla ptaszków! — woła donośnym głosikiem. I wszystkie okna, w których wiszą kolorowe klatki, otwierają się prędko, ze wszystkich okien dają znak do wejścia.
Rozprzedaje zapasy z łatwością. Dzieci zapraszają ją przyjaznym ruchem. Blada twarzyczka i smutny, zalękniony wyraz czarnych oczu budzi litość w prostych serduszkach. Czasem dorzucą jej parę groszy więcej. Rośnie majątek dziewczynki.
Na Boże Narodzenie, na Nowy Rok znów posypały się groszaki. Lucia wymyśla nowe dochody.
Już nie wystarcza koszyk, który dawniej z mozołem dźwigała na plecach. Teraz codzień na ręku przewiesza kobiałkę i napełnia ją ziarnem, biszkoptami, przezroczystemi ciastkami, wypiekanemi umyślnie dla ptaszków. Niektóre nawleka na cienki sznureczek, żeby ich nie porwał silniejszy podmuch wiatru. A w koszu na plecach kołyszą się brunatno-złote kiście prosa i zwisają jej u czoła ciężkiem, niedbałem przegięciem. Obrót dzienny wynosi już teraz dwa franki, czasem nawet więcej. Jedna stara przekupka nauczyła Lucię hodować robaczki w zakiśniętej mące. Ulubiony pokarm słowików. Źródło nowego dochodu.
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.