bladawą dziewczynką, o lśniących, kruczych kędziorach.
Nagle uchylają się drzwi cichem, jękliwem skrzypnięciem.
— Kapuśniak czuć aż na schodach — woła uradowana Lucia.
— Bo też nie żałowałam słoniny, kochanko — odpowiada ciotka z wesołym uśmiechem.
— Pysznie! Ale sama zjem z pewnością wszystek! Straszniem głodna! Byłam dziś bardzo daleko i taki mam, ciociu, apetyt!!
Zarzuca jej ręce na szyję i całuje oczy, skronie, siwe włosy.
— Spojrzyj, ciociu, co przyniosłam — szepcze, wzrokiem wskazując kobiałkę. — Prawda, jak cudownie pachnie?!
Skrapia wodą fjoletowe kwiecie, potem na stole stawia dwa talerze, dwie szklanki, kładzie dwie łyżki. Ciotka wylewa dymiącą zupę.
Jedzą powoli, rozkoszując się wybornym smakiem.
— Co zrobisz, ciociu, kiedy będziemy bogate? — pyta nagle Lucia i uśmiecha się figlarnie, tajemniczo.
Kobieta kiwa pobłażliwie głową, z rozrzewnieniem patrzy na jasną twarz dziecka.
— Ja nie żartuję, ciociu — ciągnie dziewczynka z zabawną powagą. — Zresztą, przekonasz się sama. — Ach, wtedy wszystko musi być koło nas piękne!
— Wola Boska, Luciu!
— Ale gdzieżtam! Już liczyłam! Przez dwa
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.