lata będę sprzedawała mokrzycę, mchy, winogronowe liście, konwalje, fijołki — to przecież nic nie kosztuje, więc z pewnością zostanę bogata! Kupimy wtedy wózek i co rano toczyć będziemy do hali. No i nie rozstaniemy się nigdy. Ty, ciociu, popychasz wózek, ja układam prześliczne bukiety! Nauczę się, zobaczysz!
Przykłada drobne ręce do rozpalonego czoła, źrenice ma rozszerzone, w oczach przebiegają jej gorące błyski.
— Cudownie będzie wyglądał nasz wózek! — mówi dalej sennym, rozmarzonym głosem. — Wszyscy się zatrzymują, podziwiają, patrzą. A z kosza wychylają główki ponsowe gwoździki, żółte mimozy, pachnące fijołki, blade róże... i mnóstwo, mnóstwo kwiatów, o których nie wiem nawet, jak się nazywają. Stawać będziemy na placu Opery, na jasnych, szerokich ulicach!
— To też nic nie kosztuje — wtrąca żartobliwie ciotka.
— Ciociu! Naprawdę! Zobaczysz, zobaczysz! A za jakie pięć lat, może więcej, założymy własny, maluteńki sklepik. Zaopatrzymy go w ładne doniczkowe kwiaty. Są trwalsze, nie umierają tak prędko. Na Boże Narodzenie będziemy sprzedawały ostrokrzew, strojny w czerwone nasionka, i jemiołę z biało-srebrnemi perłami.
— Cóż potem? — pyta kobieta z niedowierzającym uśmiechem.
— Potem? Ano wkońcu otworzymy ogromny magazyn — odpowiada dziewczynka z rozmarzonem dalekiem spojrzeniem. — Skończę wtedy lat
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.