Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

dwadzieścia. Ciocia usiądzie przy kasie w ślicznej, jedwabnej sukni. Ja wolę atłas, jak panna Paulina. Jeszcze nie wierzysz, ciociu? Na wystawie umieścimy te prześliczne kwiaty, co to mają fjoletowe takie dziwne płatki, podobne trochę do skrzydeł motylich.
— Irysy? — podsuwa mimowoli ciotka.
— Gdzieżtam!
— Zawilce?
— Nie! Nie! Nie pamiętam.
Marzec przyniósł nowe radości. Każdego ranka Lucia wybiega na ulicę, obciążona swoim pachnącym towarem, i codzień wraca z pustą zupełnie kobiałką. Robotnice rozchwytują prawie jej wiązanki. Nikt nie potrafi tak zręcznie dobierać kolorów, nikt nie ma równie ładnych bukiecików. I lekka jak ptaszek wraca znów do Meudońskiego lasku.
A kwiecie się zmienia, jak miesiące w roku. W kwietniu Lucia sprzedaje gwoździki polne, różowo-białe anemony, pachnące ślicznie kwiaty bezpłodnej truskawki, owiane świeżym wiosennym powiewem.
Przyszedł maj, pogodny, ciepły, śliczny. Rzucił delikatne koronki na jasną zieleń, okrywającą się pękami kwiatów, przybrał drzewa w słodkie, blade, rozpachnione kępy, wywinął kity bzów liljowych. Tylko się pochylać, rwać, wyciągać ręce. Po lasach zakwitły niepokalane, cudowne konwalje.
Jednego cichego wieczora, kiedy szła przez pole, oświetlone szkarłatnemi smugami chowają-