cego się za bory słońca, wązką miedzą, przewijającą się w zielonem życie, które kołysał i rozchylał lekki podmuch wiatru — ujrzała nagle całe łany chabrów, patrzących szafirową, szeroko rozwartą źrenicą. Wróciła z duszą przepełnioną gorącym błękitem, w nocy śniła ciągle o owym szafirze.
Nazajutrz skoro świt pobiegła do znajomej przekupki barwinku, z błagalną prośbą o protekcję do właściciela zboża, siostrzeńca staruszki. Kobieta lubi to ciche, pracowite dziecko i teraz prowadzi, wstawia się o pozwolenie zrywania polnych kwiatów.
— Dobrze! Dobrze! — zgadza się otyły rolnik. — Możesz pozabierać sobie te nieznośne chwasty, ale powiadam ci, uważaj, bo jeśli mi wydepczesz zboże!
— Nie bójcie się, Jakóbie — broni dziewczynki przekupka. — Sama odpowiadam za nią. Patrz, jaka zwinna. Czysta przepióreczka.
I w kilkanaście minut później Lucia radośnie obejmuje swe nowe królestwo. Powoli się posuwa brzegiem żyta, bławatki rosną tu najgęściej, jakby wybiegały ze zboża spijać ciepłe promienie słoneczne. Potem znika w przepaścistych łanach tak ostrożnie i lekko, że kłosy się nad nią zwieszają, a brózdy tem są prawie dla niej, co i ścieżki.
Kobiałka napełnia się szafirowemi wiązankami chabrów, Lucia oburącz dźwiga jeszcze pęk ogromny, drobna postać przegina się pod tym ciężarem. Szczęściem Sekwana blizko, i blizko dobroczynny statek, co ją zaniesie w zamożne dzielnice.
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.