Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

»Narcize« widnieje ozdobnemi literami na ciemnym, lśniącym szyldzie.
Przejrzyste okna barwią się przepyszną tęczą. W gustownych, wysmukłych wazonach przeginają się aksamitne kielichy storczyków, bladozłote herbaciane róże, fijołki parmeńskie, bzy puszyste i delikatne kiście gorącej mimozy, irysy, janowce hiszpańskie. Z kosztownej mlecznej czary wychylają się niepokalane głowy białych lilji. A wszystkie barwy łączą się w jakąś przecudną harmonję złoto-szkarłatnych płomieni, zórz bladych, fjoletowych zmierzchów i drżą, przelewają się, ślą słodkie zapachy i subtelne wonie.
Twarzyczka Luci bieleje z wielkiego wzruszenia, źrenice rozszerzają się, ogromne, czarne i chłoną przejrzyste bogactwo kolorów i piją niedościgłe cuda. I nagle nieskończona chęć obcowania ze wszystkiem, co piękne, napływa nieprzepartą, wracającą falą. Jakżeby pragnęła módz ustawiać te kwiaty w porcelanowych, lekkich żardinierach, jakżeby chciała przewiązać kity tych bzów śnieżnobiałych smugą jasnozielonych atłasów, i módz podziwiać zblizka te dwie płomiennoczerwone azalje, co skrzą po lewej stronie, niby żywe, żarzące się plamy!
Po długiej chwili ocknęła się nareszcie z odurzenia. Już wie, co zrobi, czuje się dziwnie starsza i zupełnie inna. Waha się jeszcze jedno krótkie mgnienie, potem kładzie drobną rękę na kryształowej klamce.
W sklepie pusto i cicho, niema żywej duszy, dziewczynkę ogarnia lęk, nieśmiałość.