Naraz z poza kotary wysuwa się postać mężczyzny.
— Czego chcesz, dziecko? — pyta łagodnie.
Lucia się zdobywa nagle na odwagę.
— Czy mogę się zobaczyć z właścicielem? — odzywa się niepewnym, drżącym głosem.
— Ja nim jestem.
— Panie! — szepcze dziewczynka, podnosząc czarne oczy z niemą prośbą. — Przyszłam pokazać robotę. Sama ułożyłam tę wiązankę.
— Śliczna. I u nas to potrafią.
— Wiem. Nawet jeszcze ładniej — mówi Lucia zalęknionym głosem. — Dlatego u pana pragnęłabym się uczyć.
— Nie przyjmujemy uczenic, moje dziecko — tłumaczy zakłopotany właściciel.
— Mój Boże! — wybiega z ust dziewczynki głębokiem westchnieniem.
Pan Narcize patrzy uważnie na drobną, śniadą postać, w której się maluje szczere przygnębienie, i mimowoli na myśl mu przychodzi własna pracowita młodość. Dziś poważany, zamożny kupiec, niegdyś był przecież tylko ogrodniczkiem.
— Biedne maleństwo — szepcze z głęboką litością.
Rozpytuje dziewczynkę o wszystko. Lucia opowiada nieśmiało, trwożliwie. Od ósmego roku życia zajmowała się młodszem rodzeństwem, potem została pomocnicą matki. Zwierza się otwarcie, szczerze, tylko pobyt w pracowni zataja z rumieńcem, — tego nie powie nigdy — musiałaby przecież tłumaczyć, dlaczego ją wydalili. Rodzice
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.