pozwolili wybrać sobie zawód — no, i woli pachnące kwiaty, niźli najpiękniejsze rybie łuski. Z początku sprzedawała mokrzycę i ziele dla ptaszków, potem fijołki, stokroć, coraz inne kwiecie. Ale najgorętszem marzeniem módz pracować w sklepie, co posiada takie nieprzebrane skarby, takie piekne!...
Umilkła i kładzie powoli w kobyłkę więź polnych kwiatów, swoje arcydzieło. Zabłysły gorącymi kolorami tęczy, zachwiały się wonne kielichy, zadrżały liście traw złocistych, jakby pragnęły wstawić się za bladem dzieckiem z płomiennemi oczyma, i znikły w białych pletniach.
— Nie przyjmujemy uczenic — powtarza właściciel z uśmiechem — ale ty jesteś przecież robotnicą, skoro potrafiłaś ułożyć ten bukiet.
Lucia blednie mocno, powstrzymuje oddech.
— Mogę wziąć cię na kwiaciarkę — kończy z niezwykłą powagą.
Ćmi jej się w oczach, do stóp lecą kwiaty, kwiaty, kwiaty i ścielą się z cichym szmerem...
W kilka dni później za lustrzanemi szybami wystawy zaciemniała drobna twarzyczka w czarnych, jedwabnych kędziorach. Spokojna, usłużna, bez szelestu przesuwa się po taflach sklepu, jest ulubienicą wszystkich. Raz polecono jej ułożyć kosz cudnych jeziorowych astrów, co są niby śnieg spienionej fali, zaklęty w liljowe kielichy. Lucia je przepięła w malownicze węzły, owinęła w puch delikatnych gypsofilów, jakby w obłoki z przejrzystego tiulu, i kosz wyglądał tak ślicznie, że ustawiono go w oknie, na honorowem miejscu.
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.