Tegoż dnia, około czwartej popołudniu zjawił się jakiś pan w sklepie, wybrał kosz białych kwiatów i rzucił na ladę dwie złote monety.
— Proszę odesłać przed szóstą pod wskazanym adresem — objaśnił, wyciągając wizytową kartę.
— Zajmij się tem, Luciu — rozporządza właściciel. — Bukiet dla narzeczonej — dodaje z uśmiechem. — Jest tak ładny, że tobie powierzę ułożenie ślubnego wianka.
Dziesięć lat upłynęło już od owej chwili. Mała kwiaciareczka jest dziś śliczną panną, o czarnych oczach i bogatych splotach kruczych, jedwabistych włosów. Młodsze siostry naśladowały ją w wyborze pracy, i teraz w głębi sklepu ciemnieją ich zręczne sylwetki, wprawnymi palcami łączą purpury gwoździków z popielatemi, drżącemi trawami.
Lucia codzień, już zdaleka, dostrzega tęczowe kolory wystawy, a potem czyta złotawe litery szyldu z rozjaśnionym wzrokiem.
»Narcize et Chalumeau«.
I wchodzi do sklepu ze szczęściem w rozmarzonych oczach.
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.