Mała pastuszka czuje się bardzo szczęśliwą: w sercu ma spokój, prostotę, sumienie zawsze czyste, zadowolona jest ze wszystkiego, nikomu nie zazdrości. Nieraz, gdy wzrok jej pobiegnie w górę, ku dalekim chmurom i szarym wieżycom kościołka, otoczonym wieńcem zielonych topoli, — twarz jej rozjaśnia się ogromnym blaskiem, i wzdycha czegoś bezwiednie, głęboko.
— Gdybym tu zawsze żyć mogła — szepcze do siebie cichutko.
Ale dobre czasy mijają zwykle prędko. Złe nadchodzą nieproszone, nie trzeba ich szukać daleko.
Andzia rośnie na radość, czy na cierpienie — dowie się u końca życia. Mówią tylko co roku, że rok jej przybywa. Trudno o tem zapomnieć! Urodziła się w dzień św. Mikołaja, kiedy w Bretanji obchodzą dożynki. Wieśniacy przynoszą z pola do domu ze śpiewem ostatnie zżęte kłosy, zebrane w snop złocisty i ubarwione więzią świeżych kwiatów. Więc trudno. Pewna data!
— Takie urodziny oznaczają, że tęgo i zdrowo wyrośniesz, że ci wszędzie będzie dobrze i potrafisz się obronić dzielnie od złych ludzi — objaśniła kiedyś matka.
— Dałby Bóg, mamo — mówi zamyślona Andzia. — Wiem tylko, że nigdzie nie będzie mi tak, jak tutaj, w naszej wiosce.
Podobne rozmowy nieokreślonym smutkiem napełniają duszę dziewczynki, i długo nie może sobie potem znaleźć miejsca. Raz nawet, kiedy wybijała masło w drewnianej maślnicy, łzy, jak groch, jęły sypać się po twarzy.
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.