— I za to dzięki, żeś wyrosła zdrowo — szepcze drżącemi usty. — Zapracujesz na siebie, zarobisz.
Andzia wybucha nagle cichym płaczem, już wie, zrozumiała wszystko.
— Tak, mamusiu — odpowiada. — Maryjka służy w Rennes oddawna. Co miesiąc dostaje dziesięć franków, czyste ubranie, ma co jeść, gdzie mieszkać.
— Maryjka jest siostrzenicą naszego proboszcza — odzywa się z westchnieniem matka. — Sam ksiądz biskup wystarał się dla niej o miejsce.
Polecono Andzię znajomemu koloniście, ten wie chyba, jaka jest robotna. Obiecuje wstawić się za nią w pałacu.
— Gdybym mogła być tu gdzie blizko — modli się, codzień dziewczynka. Jakże odejdę stąd taka mała i bezbronna? I tam jeszcze!
Tam oznacza dalekie, jakieś nieznajome miejsca. Wcale ich nie zna, i one jej nie znają także.
— Tam mogę być tylko przybłędą.
— Święta, przeczysto Malwino, obróć na ziemię swoje miłościwe oczy, poszukaj blizko służby, wejrzyj na mnie — prosi gorąco, błagalnie.
Mijają dni, tygodnie, matka z pośpiechem przygotowuje dla Andzi wyprawkę. Toż musi dać dziecku choć jedną koszulę na zmianę, choćby ze dwie pary pończoch. Na dni powszednie wystarczy stara suknia, tylko trzeba ją porządnie uprać. Na podróż i na uroczyste święta zrobią Andzi nową. I nie z bylejakiego materjału! Z takiego, co służył
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.