przyzywa Jankę, młodszą siostrę, co opędza muchy z braciszka, śpiącego pod cienistem drzewem. Całuje ją serdecznie, długo.
— Zastąpisz mnie, siostrzyczko — odzywa się zmienionym, przerywanym głosem. — Pilnuj dwunastu gąsek, krów czerwonych, ciołka. W twoim wieku już naprawdę pomagałam matce. Teraz odchodzę pracować »na życie«, daleko, daleko, w Paryżu.
W gardle ją dławi, coś z wątłych piersi zrywa się z jękiem. Tuli gorącem objęciem rodzeństwo, dzieci płaczą głośno.
Potem żegna się z krówkami, każda otrzymuje serdeczną pieszczotę. Krasulę, co ma śliczne, różowe cielątko, całuje mocno między mądre oczy.
I biegnie prędko po ostrem, kłującem ściernisku.
W progu chaty stoi okazała dama, z ponsową parasolką w ręku.
— Ta mała? — pyta krótko, spostrzegłszy śpieszącą dziewczynkę.
— Tak jest, proszę pani — odpowiada półgłosem Bretonka.
— Czy dosyć silna, żeby nosić dziecko, pilnować dwojga innych?
— Och! Z pewnością!
— Teraz podobno niańczy? Chciałabym widzieć niemowlę? — oznajmia dama z nieufnem spojrzeniem.
— W polu jest, z bydłem. Gdyby pani raczyła się potrudzić?
Skierowano się ku żółtawym ścierniskom.
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.