Andzia z pod oka przygląda się obcej. Twarz mizerna, nos zakrzywiony, kościsty, wzrok surowy.
— Daleko jeszcze? — odzywa się zmęczonym głosem.
— Tuż, proszę pani.
Opodal, pod rozłożystem drzewem, na szmaragdowem tle trawy rysuje się różowy profil uśpionego dziecka, w buzi trzyma ciemny smoczek, powoli ciągnie mleko z czysto wymytej butelki.
Dama schyla się powolnym ruchem, dotyka ręką zapotniałej flaszki.
— Mleko w sam raz ciepłe — szepcze z zadowoleniem — ale dziecko bardzo, bardzo brudne.
— Andzia niewinna — tłómaczy z zakłopotaniem Bretonka — myśmy ubodzy, na pieluszki przecież potrzeba pieniędzy.
— Chciałabym zobaczyć jeszcze, jak powija — odzywa się pani spokojniejszym głosem.
Dziewczynka z pośpiechem klęka w miękkiej murawie i bierze spowite dziecko na kolana. Ostrożnie rozwija białe płaty, ujmuje drobną ręką różowe pięty niemowlęcia, drugą podsuwa mu pod ciepłe plecki i unosi delikatnie w górę. Piotruś ssie wciąż z zapałem.
— Tęgie dziecko! — chwali z uznaniem nieznajoma pani.
Malec spogląda na nią sennemi oczkami.
Twarz otyłej damy rozjaśnia się stopniowo.
— Potrafi zrobić, co do niej należy — mówi po chwili. — Teraz jeszcze warunki. Musi prać dla dziecka, zajmować się trochę gospodarstwem, zmywać statki. Cały czas wolny może bawić się
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.