ze starszymi dziećmi. Płacę koszty podróży i oprócz utrzymania daję pięć franków miesięcznie przez pierwsze pół roku, a następnie podwyżkę w miarę zasług.
— Zgadzamy się, wielmożna pani — odpowiada z wdzięcznością Bretonka. — Sam proboszcz ją umieszcza, mogę być spokojna.
Ciężkie westchnienie wybiega z jej piersi.
— Tylko... smutno to będzie rozstawać się z dzieckiem. Pani także jest matką, pani wie chyba, ile to kosztuje.
Dwie wielkie łzy toczą się po zwiędłych policzkach kobiety.
— Cóż robić, moi drodzy — tłómaczy przybyła. — Trzeba się przygotować na rozłąkę, kiedy wszystkich chata nie może wyżywić. Nie troszczcie się zresztą o córkę. Nauczę ją uczciwej pracy. Dom pobożny, Bogu dziękujcie, żeście tak trafili.
Czas jakiś idą w głębokiem milczeniu.
— Czy mała umie czyścić obuwie, trzewiki?
— U nas buty smaruje się łojem — objaśnia zakłopotana rybaczka.
— Wiem, jak to się robi — przerywa Andzia z dumą. — Na skórę kładzie się maść czarną, co jest w takiem błyszczącem pudełku. Potem się pluje i rozciera szczotką. Potem jeszcze inną, suchą, i bucik świeci, jak lustro.
Dama uśmiecha się łaskawie.
— Odjeżdżamy dziś wieczór — oznajmia po chwili. — Jutro rano będziemy w Paryżu. Przyprowadzicie córkę do pałacu.
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.