nieśmiało, zwolna. I nagle z łoskotem pada na posadzkę.
W sali wybucha zaraz śmiech serdeczny.
Andzia podnosi się gwałtownym ruchem, nic się nie stało i nic ją nie boli, więc śmieje się razem z innymi.
— Nie trzeba śmiać się, kiedy ja się śmieję — zwraca jej uwagę pani.
Dziewczynka blednie, łzy błyskają w jej oczach.
— Ani płakać — dodaje pani nieco łagodniej.
Zalega krótka cisza.
— Chodź! Pokażę ci drogę do kuchni.
Andzia wstaje posłusznie.
— Nastawisz zaraz wody na herbatę.
— A gdzie, proszę pani, studnia?
— Wodę bierze się z pod kranu — objaśnia pani Barbelet z powagą. Nachyla imbryk ponad zlewem, zakręca coś około kurka, i woda płynie kryształową strugą.
Dziewczynka przygląda się z pobożnem skupieniem, oczy wyrażają tylko niemy zachwyt. Jak to łatwo! Nie trzeba ciągnąć całą siłą korby, nie trzeba spuszczać kubłów na łańcuchu!
— Rozpaliłabym ogień, ale nie wiem, gdzie drzewo? — pyta z wielką nieśmiałością.
— U nas gotuje się na płomieniu gazowym — odpowiada pani krótko.
Zbliża się do kuchni z zapałką zapaloną w ręku.
— Uważaj teraz, Andziu — mówi zwolna. —
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.