śmieje się głośno, serdecznie. Jaki on zabawny! Jak zręcznie wkłada jedzenie do gardła. I ta gęba! Zupełnie niby zakryta ogonem. A drugi ogon króciuteńki z tyłu. To ci potwór! Wielbłądy również zdziwiły ją bardzo. Wprawdzie widziała kiedyś podobne stworzenie na okładce szkolnego kajetu, ale nie wyobrażała sobie nigdy, że to zwierzę tak ogromne, że potrafi, Boże odpuść, klękać, niby pobożni w kościele!
Przechodzą teraz do niedźwiedzi. Zuzia z przejęciem opowiada straszną historję o niańce, co upuściła niemowlę do rowu. Andzia drży całem ciałem, wstrzymuje oddech, przysłuchuje się z tłumioną grozą.
Znów wydostają się w inną aleję. Tu słońce przygrzewa mocno, i przechadzają się licznie piastunki ze strojnemi w hafty i koronki dziećmi. Czepki kobiet lśnią, niby złocenia ołtarzy, w dół od nich zbiegają szerokie, kolorowe wstęgi, sięgają prawie ziemi, mienią się barwną tęczą.
— Chciałabym mieć te śliczności — wyrywa się z westchnieniem z ust ubogiej dziewczynki.
— Małpki! Małpki! — woła nagle Zuzia.
Dzieci zatrzymują się przed dużą klatką. Za kratami poruszają się brunatne, włosem obrosłe zwierzątka, chrupią orzechy, szczerzą białe zęby. Albo się biją, krzyczą, biegają po sznurze, wstrząsają z gniewem metalowe pręty.
— Zabawne! Zupełnie malutkie »człowieczki«.
Nie mogą odejść od tej klatki.
— Zamykają bramy! — rozlega się niespodzianie donośne wołanie strażnika.
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.