błyszczących, mosiężnych rozetach. Jeden z nich szczególnym trafem przedstawia krajobraz bretoński: błękitne niebo przesłaniają lekko pomarszczone chmurki, z boku, na szarem wzgórzu widnieją kręcące się skrzydła wiatraka. Andzia wszystkie wolne chwile trawi przed tem malowidłem, — wiatrak taki podobny do tamtego u nich! Zrana, kiedy otwiera zwolna klejące się oczy, nieraz się jej wydaje, że jest w ukochanej wiosce, dopiero cichy płacz dziecka przyprowadza ją do przytomności. Więc prędko, prędziutko wyskakuje bosemi stopami na puszysty dywan (to nie ściernisko, co do krwi raniło jej nogi) i biegnie, uspakaja, kołysze maleństwo, półgłosem nuci mu stare kolędy i smętne, rybackie piosenki.
Minęło kilka miesięcy. Fipcio oddaje już pieszczoty swojej opiekunce, dla niej ma najpiękniejsze uśmiechy, najśmieszniejsze minki. Do niej tylko z chęcią wyciąga różowe, tłuste piąstki i całą mocą zaciska je na szyi Andzi, jeśli ktoś inny przyjdzie go odebrać. Matka aż zazdrości, aż jej przykro, że musi dzielić z obcą przywiązanie syna.
Zbliżają się zapowiedziane uroczyste chrzciny. Fipcio ma już pół roku i dwa prawdziwe zęby. Od paru dni zamęt i przygotowania. Przyjechał wuj pani, przyszły ojciec chrzestny, trzeba go ugościć, przyjąć. Andzi podobają się złote okulary i srebrzyste włosy staruszka.
Przyjechał i zaraz podszedł do chrześniaka, z czułością bierze go na ręce, malec wybucha przeraźliwym krzykiem.
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.