Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się masz, Filipie — odzywa się protekcjonalnie. — Widzę, że zasługujesz na piękne, historyczne imię.
Oddaje małego piastunce.
— Nie pozwoli sobie po piętach deptać, panie tego — ciągnie uroczyście. — Trzymaj się, pamiętaj, chłopcze! A ty, nianiu, pilnuj dobrze.
Pogłaskał Andzię i dziewczynka czuje, że jest dzisiaj jakąś ważną, niezwykłą osobą.
Pan Barbelet sądzi, że teraz najodpowiedniejsza pora ofiarowania czegoś pracowitej niani. Wyciąga powoli sakiewkę i wyjmuje aż dwadzieścia franków. Sztuka złota błysnęła i znikła w w czerwonej dłoni oszołomionej dziewczynki.
Luidor!
Serce tłucze się w jej piersiach, i myśli bezwiednie prawie biegną tam, daleko. Tu złoty krążek mieni się ponętnym blaskiem, ale tam dopiero naprawdę rozbłyśnie i ogrzeje trochę opuszczone gniazdo. Biedne, zimne, wygasłe ognisko. Bo zima ciężko daje się we znaki w Bretanji, wichry dmą, śniegi pokrywają ziemię. Do Paryża dochodzą tylko łagodne podmuchy, wiatr po ulicach wieje prawie dla zabawki, a tam, w skalistej, ubogiej krainie cały dzień idą przeraźliwe świsty i potęgują się pod wieczór, rosną, rozbijają się pod drzwiami z jękiem, huczą w kominach, rozsypują iskry, gaszą żarzące się głownie i dymią potem gryzącym, ostrym dymem. Andzia pamięta przecież takie noce! Zębami szczęka się z głodu i zimna, nieskończone razy umiera się z trwogi.
Gdybyż w taką noc straszną spadł złoty pieniądz,