toasty, promienieje. Ostatnie zdrowie spełniają za pomyślność malca.
Przy deserze pojawia się nieśmiało przywołana Andzia. Pan podaje jej spory kielich szampańskiego wina. Jakże! Niania nie wypiłaby za zdrowie różowego Fipcia? Więc wzdraga się, ale dotyka wargami przejrzystego kryształu. Krztusi się, policzki oblewają się mocnym rumieńcem.
— Zakręciło ci w głowie? — rubasznie pyta ojciec chrzestny.
— Trochę — odpowiada zawstydzona. — Ale dobre.
Twarz staruszka rozjaśnia się nagle uśmiechem, potem wręcza dziewczynce bladoróżowe pudło, pełne cukrów i migdałów.
Andzia je obejmuje drżącemi rękami i cicho wysuwa się do kuchni.
— Poczęstuj mnie, pyszne być muszą te wszystkie łakocie — odzywa się otyła pomywaczka, obcierająca spiesznie talerze i szklanki.
— Nie mogę, proszę pani — tłumaczy się z pokorą Andzia. — Sama się nie dotknę. Schowam to na pamiątkę, na całe, całe życie!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Czas płynie, płynie wartkim, niewstrzymanym pędem.
Fipcio rośnie jak na drożdżach. Już ma wszystkie zęby i pokazuje je niani w kochającym, serdecznym uśmiechu. Bo dla Andzi chowa zawsze najczulsze pieszczoty, do Andzi się przywiązał całą siłą małego serduszka. W mieszkaniu