ście zebrała się cała rodzina, Andzia stawia na podłodze pięknie ubranego malca, coś szepcze mu do ucha, zachęca. Dziecko obejmuje wszystkich ciekawem spojrzeniem, ojciec trzyma w ręku ślicznego pajaca, srebrne dzwoneczki migocą ponętnie. Więc mały wyrywa się z objęć piastunki, nieśmiało stawia pierwsze kroki, z wyciągniętemi rączkami wybiega do ojca, w przeciwległy róg pokoju.
Z rąk mu zabiera zabawkę, całuje przelotnie, prędko: broda ojca twarda, kłuje delikatną skórę. Przyciska mocnym ruchem pajaca, sznurki, świecidełka, i bez namysłu z powrotem zawraca do Andzi. Nie patrzy na matkę, co przywołuje go teraz, rada wyczytać radość w błękitnych, rozjaśnionych oczach. Na kolanach niani składa otrzymaną zabawkę, w ramiona niani tuli się z miłością.
Biedne maleństwo! Instynktownie pragnie podzielić się wszystkiem z tą, która go bawi, huśta, kołysze co wieczór, karmi, do snu śpiewa, zawsze cierpliwa, chętna. Teraz chce się odwdzięczyć za opiekę i śmieje się srebrzystym śmiechem, szczebiocze, małe rączki oplatają szyję.
— On i dla ciebie, Andziu — mówią promienne oczęta. — Kochana, dobra nianiu, pobaw się ze mną tem świecącem cackiem.
Ale matka podnosi się ruchem gwałtownym i sztywno się zbliża do synka. Malec kryje w fartuch Andzi jasnemi lokami okoloną główkę.
— Fipciu! — prosi dziewczynka. — Fipciu!
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.