Pocałujże mamę. Nic się nie wstydzisz? Taki duży chłopiec!
Milczenie. Złota główka znika za plecami niani.
Matka bierze go na ręce, odwija sukienkę, rozlegają się dwa głośne klapsy.
— Ojoj! Niechże mu pani przebaczy — zaczyna Andzia przerażonym szeptem. — Urodziny!
Pani Barbelet obrzuca surowym wzrokiem piastunkę i Andzia spuszcza zalęknione oczy. Jeden raz tylko widziała już podobny wyraz.
Pani znika w drzwiach gabinetu z płaczącym Fipciem, który się gwałtem wyrywa z jej objęć.
— Niania! Niania! Do niani! — woła żałosnym głosem.
Andzia unosi się zwolna z podłogi. Oczy ma suche, ale na twarzy wyraz powagi i smutku. Oddaje panu pomiętą zabawkę.
— Nie martw się, dziecko — odzywa się łagodnie pan Barbelet.
Nie może wytrzymać dłużej i wybucha głośnym płaczem.
— A jeśli pani odbierze mi Fipcia? — szepcze prawie z rozpaczą — Jeżeli mię zechce oddalić? Przecież może wszystko. Boże! Boże!
Ucieka ze łkaniem do kuchni.
Ale godziny lecą jak na skrzydłach. Ot, zegar wydzwania dziesiątą i Andzia przerażonym ruchem ociera zapłakane oczy. Toż będą goście na obiedzie! Kolega Olesia, dwie kuzynki. Panna Zuzia sama układała spis potraw. Ma być także
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.