Spełniają zdrowie Fipcia, potem piastunki, co go tak troskliwie chowa.
Andzia rumieni się z radości. Cisza.
— W nagrodę otrzyma dobre świadectwo — odzywa się nagle pani domu chłodno.
Twarz dziewczynki bieleje, jak opłatek.
— Poco, proszę pani? — pyta zdławionym głosem.
— Żeby ci ułatwić znalezienie nowej służby.
Drżenie przebiega drobną, smukłą postać, aż zadźwięczały szklanki na tacy, którą trzyma w ręku. Chwiejnym krokiem wysuwa się do kuchni, siada ciężko na małym stołeczku, zakrywa twarz dłońmi.
Z Fipciem chcą ją rozłączyć, z tą złotą główką o jasnych, dobrych oczach. Chętniejby oddała duszę. Odrazu wiedziała przecież, że państwo nie wzięli jej na całe życie, ale już teraz rozstawać się z dzieckiem! Myślała, że taka chwila nastąpi, kiedyś, kiedyś, za lat dwadzieścia może, kiedy Fipcio pójdzie do wojska, a ją złożą w czarnej, poświęcanej ziemi. Ale po roku, tak ni stąd, ni zowąd! Łzy strumieniem płyną po twarzy dziewczynki, piekące, słone, na usta wybiega krzyk dziecka.
— Mamo! Moja mamo!
Przy stole ucichły śmiechy, posmutnieli wszyscy, Zuzia gwałtem wstrzymuje łzy pod powiekami.
— Fipcio jeszcze taki mały — zaczyna mąż z perswazją.
— Ale zanadto się do niej przywiązał — odpowiada stanowczym tonem pani domu.
Andzia już się nie śmiała tego wieczora po-
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.