w wielkiem krześle, rysuje się postać drugiej mniszki.
Andzia czuje nagle lęk nieokreślony, spuszcza mimowoli głowę.
Pani Barbelet oznajmia w krótkim wstępie, że z czystem sumieniem daje »małej« pochlebne świadectwo.
— Jest uczciwa, pracowita, chętna. Odprawiam ją tylko dlatego, że chcę odstawić dziecko. Zanadtoby grymasiło. Wyjeżdżamy zresztą. Ale powtarzam, że mogę polecić ją śmiało — kończy z niezwykłą godnością.
— Postaramy się o dobre miejsce, skoro zasługuje na nie — odzywa się łagodnie starsza zakonnica. — Jedna z pań znajomych potrzebuje właśnie piastunki do dzieci. Zaraz ją uprzedzę. Chodź, kochanko.
I z uśmiechem przybliża się do onieśmielonej Andzi.
Idą długo mrocznym korytarzem, aż wreszcie rozszerza się w sklepioną, wielką salę. W rogu stoi stół ogromny, poczerniały od starości, przy ścianach wysokie wyplatane krzesła, posadzka błyszczy, niby gładka tafla lustra, nagie, surowe mury lśnią niepokalaną bielą; tuż przy wejściu Chrystus w cierniowej koronie, rozpięty na krzyżu ze słoniowej kości, z gasnącym wzrokiem i rubinami krwi na boku, na przebitych, umęczonych nogach...
W pokoju siedzi piękna pani. I ubrana tak ładnie: przy staniku ciemnieje wiązanka ślicznych fijołków. Twarz obcej promienieje pogodą i dziwną
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.