dobrocią. Za nią stoi dziewczynka, mniej więcej w wieku Andzi, dwa jasne warkocze spływają wdzięcznie na plecy.
— Co umiesz, dziecko? — pyta łagodnie przybyła.
— Umiem wychowywać dzieci — oznajmia mała służąca z powagą. — Wypiastowałam Fipcia. Pani może się przekonać. Mieszka na placu Bastylji. Zdrowe, tęgie, różowiuchne bobo.
Dama obejmuje dziewczynkę nawpół zdziwionym, pół rozweselonym wzrokiem. Nic dotąd nie rozumie.
— Potrafię czysto utrzymywać smoczki, umiem prać pieluszki, ścierki, trochę gotować, sprzątać — recytuje jednym tchem zdyszana Andzia. — Nie jestem zła wcale. Nie uderzyłam nigdy, nigdy Fipcia. Kochaliśmy się bardzo, i dziecko się zanadto przywiązało. Dlatego mnie oddalono.
Nie może powstrzymać się dłużej, i łzy jak perły sypią się po bladej twarzy. Piersi wstrząsa płacz stłumiony, głuchy.
— Niech pani przeczyta świadectwo — kończy przerywanym głosem. — Powiedziałam prawdę, ja nie kłamię nigdy.
Obca bierze podaną karteczkę i przykłada do oczu dziwne, migotliwe szkiełka.
— Chciałabyś jechać na wieś? — odzywa się po chwili, z przyjaznym uśmiechem.
— I jak jeszcze.
— Będziesz posługiwała tej oto panience, drugiej, trochę młodszej i paniczowi, który ma lat dziewięć. Dzieci są grzeczne, przyzwyczajone uprzej-
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.