mie obchodzić się ze służbą. Nie zrobią ci napewno krzywdy.
— Cierpliwa jestem, proszę pani — odpowiada Andzia.
— Czy potrafisz hodować kury, kurczęta, drób domowy, ptactwo?
— U nas, w Bretanji, miałam całe stada ślicznych gąsek, u pani Barbelet opiekowałam się małym, pokojowym pieskiem.
— Ile ci pani płaciła na miesiąc?
— Dziesięć franków.
— Dostaniesz piętnaście, jeśli się okażesz pracowita, chętna.
Policzki Andzi pokrywają się silnym rumieńcem, oczy migocą chwilę dawnym blaskiem. Tyle pieniędzy, toż radość będzie w cichej wiosce!
— Więc mię pani »bierze«? — szepcze, niedowierzając jeszcze własnym uszom.
— Naturalnie.
Dama wchodzi do biura kontroli z rozjaśnioną twarzą. Mała ogromnie jej się podobała. Płaci pięć franków za dostarczenie przez klasztor służącej, prócz tego jeszcze poniesie koszta jej podróży. Siostry rozmawiają z klijentką przyciszonym głosem, polecają dziewczynkę, pytają o coś, o coś proszą.
— Bądźcie spokojne, siostry, dostaje się do poczciwego domu, — uspakaja z uśmiechem przybyła.
Po chwili są już obie na ulicy, przed bramą klasztoru czeka najęta dorożka. Oczy dziewczynki znów zasnuwają się smutkiem, w myślach jej
Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.