Strona:PL Eugène Demolder - Sąsiedzi.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— A skąd te gąski?
— Od ciebie kupię.
— A jeśli nie dam?
— To ci połapię! —«

I tak się pomęczyli, że droga powrotna dłużyła się strasznie, a pomęczone nóżki z trudnością stawiały równe, jednostajne kroki. Słońce już zaszło, poszarzało wszystko, z pomiędzy drzew wypełzły jakieś tajemnicze cienie i przejmują dzieci dziwnem, niemiłem uczuciem. Głód przytem kruczy po pustych żołądkach, a tu dziś ani ognia, ani nawet domu, matka nie uwarzy zupy.
Stolarzowa nieśmiało puka do mieszkania gościnnych sąsiadów. Już przez drzwi zamknięte dochodzi odgłos brząkających łyżek: kolację widać jedzą.
— Proszę wejść! — ozwał się szorstko głos męski.
Aż się dzieci cofnęły, zdjęte nagłym strachem.
— Tatusiu! Chcę do tatusia! — zaczyna Lili nawpół z płaczem.
Stolarzowa zmieszała się także, drżące ręce dotknęły klucza zamiast klamki, przekręciła — zamknięte! Ktoś wstrząsnął drzwi ze środka — darmo — ani drgnęły.
— Masz, babo, placek! Otośmy w klatce — zrzędzi głos mężczyzny z niezadowoleniem.
Dzieci rozpierzchają się po ciemnych zakątkach podwórka, niby spłoszone stado głodnych wróbli. Po chwili okno stancyjki otwiera