Strona:PL Eugène Demolder - Sąsiedzi.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale gdzież tam! Co znowu! Przyjmujemy całem sercem!
Gospodyni ustawia przed przybyłemi fajansowe głębokie talerze, nalewa dymiącego kapuśniaku aż po brzegi, i zgłodniała gromadka zasiada do uczty. Oczy się malcom błyszczą, ostrożnie, zwolna dmuchają na gorącą zupę. Ulubiony przysmak.
I znajomość zawarła się prędko — gwar — wesołe śmiechy. Białe ściany izdebki oddawna nie pamiętają takich hałaśliwych czasów i przyglądają się rozbawionym dzieciom z pełnem powagi zgorszeniem. Stary woźnica opowiada jakąś cudowną historję, i wszyscy słuchają z przejęciem. O dziewiczym lesie bez drogi, ni końca, o małpach, co wędrownemu kramarzowi ukradły podczas snu towar — bawełniane czapki, i przystroiły niemi brunatne czupryny.
— To dopiero! Biedaczysko! I co? Co dalej? Co się potem stało? — dopytują zaciekawione dzieci.
— Szczęśliwie skończyło się wszystko — uspakaja staruszek gromadkę. — Bo to, widzicie, małpy zawsze naśladują ludzi, o tym zwyczaju wiedział mądry kupiec i nawet nie zmartwił się bardzo, kiedy się obudził, tylko zdjął z głowy własną czapkę, otrzepał i wsunął do podróżnego worka. A potem ukrył się za drzewem. Przez chwilkę było cicho, później zewsząd zaczęły zbiegać się zwinne małpki — wszystkie potrząsały czapkami i chowały