troskliwie do torby. W kilka sekund towar powrócił do rąk pana.
Zaległo króciutkie milczenie. A wtem drzwi skrzypnęły i w progu stanął spracowany stolarz. Zdumionem spojrzeniem ogarnął stół, talerze, własną rozweseloną gromadkę.
— Czy nie nadużywacie gościnności państwa? — zwraca się z niepokojem do żony.
Pani Józefowa porusza przecząco głową. Gdzież tam! Tacy poczciwi, serdeczni ludzie! Więc zrzuca z ramion wór pełen pachnących, świeżych, miękkich wiórów, potem drugi mniejszy, odwiązuje zwolna węzły worka.
— Przyniosłem coś dobrego — mówi tajemniczo.
I z dumą składa na stole pięknie opakowaną w czysty, lśniący papier — głowiznę sporego prosięcia, przystrojoną w przezroczyste paski żółtej galarety.
Potem wita się z gospodarstwem; — uprzejmy sąsiad zaprasza na zydel, do siebie, na poczesne miejsce, sąsiadka nalewa zupy, stolarzowa podsuwa przyniesione prosię, częstują się nawzajem całem sercem, a dzieci oddawna nie pamiętają takiej uczty. Bal prawdziwy!
Na zakończenie zjedli parę przewybornych jabłek, które gospodyni wyjęła z głębi śpiżarnianej szafy. Teraz Stefan ofiarowuje się zabawić towarzystwo. Wyciąga z kieszeni duży kościany guzik, końcem nożyka ostrzy uważnie zapałkę, przetyka ją przez środek — i fryga gotowa! Zakręca z roz-
Strona:PL Eugène Demolder - Sąsiedzi.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.