dużem zgrzebłem[1], a zwierzęta ulegle się poddają operacji, łakomie dojadając owsa. Aż dzieci się pobudziły, unoszą się na posłaniu, przecierają oczy i przyglądają się niewidzianemu nigdy obrządkowi. Stefan zakłada na szyję Siwej wielkie, obciągnięte niebieską skórą chomąto, potem przekłada ogon w podogonie, zaciska rzemienne popręgi. Teraz zakłada uzdę i pomiędzy wielkie, żółte zęby klaczy wsuwa błyszczące wędzidło. Dzieci z podziwem patrzą na młodego chłopca: toż musi być mądry, a mocny! Lulu i Józio zapinają ubranie z pośpiechem i już na krok nawet nie odstępują Stefana, który zaprzęga konie, nakłada jakąś kapotę, obramowaną jaskrawą listewką, wskoczył na kozieł, ujął cugle, trzasnął z bata, aż się rozległo po podwórku, i ruszył z uroczystą miną.
— Na bok!
Zadudniało, i wóz zniknął w mgłach porannych i w szarych obłokach kurzu, co zerwał się nagle tumanem.
Gromadka dzieci rozpierzchła się po dziedzińcu, szperają, zwiedzają wszystkie kąty. Wtem w bramie ukazali się dziwni, od stóp do głowy czarno przystrojeni ludzie. Malcy z nowiną pobiegli do izby.
— Grabarze! Żałobnicy!
— Przyszli po tę staruszkę — objaśnia półgłosem sąsiadka.
- ↑ Szczotka druciana do czyszczenia i czesania koni.