Strona:PL Eugène Demolder - Sąsiedzi.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

I tak dziwnie smutno patrzeć na tę drugą, jak skulona, ze zwieszoną głową, posuwa się za trumną. Nie wiadomo naprawdę, która z nich biedniejsza.
Ale kończą się przecież i największe smutki.
Umarłą na cmentarzu powitały dzwony przeciągłem, żałobnem graniem, grabarze trumnę spuścili do ziemi, ksiądz pokropił poświęcaną wodą, każdy z obecnych rzucił garstkę piasku, i skończyło się wszystko.
Z powrotem zwyciężyło życie... I choć zmęczeni, ale szli jakoś weselej i raźniej.
— Ciekaw jestem, dlaczego teraz nam się ludzie nie kłaniają?! — dziwi się Lulu.
Na zakręcie ulicy usadowiła się przekupka z piecykiem i straganem, pełnym świeżutko obranych ziemniaków. Co chwila miesza warząchwią w kociołku, na wszystkie strony rozchodzi się przyjemny zapach. Kulawa staruszka powoli zbliża się do sprzedającej, wyjmuje z kieszeni garść błyszczących groszy, coś objaśnia kobiecie półgłosem, i przekupka po sześćkroć zanurza wielką łyżkę w kipiącym kociołku, napełnia tłuszczem papierowe, żółte torebki w kształcie zgrabnych łódek, na wierzchu składa przyrumienione, gorące kartofle, przyprawia solą i podaje uradowanym dzieciom.
Dziękują dobrej staruszce, i całe towarzystwo zasiada na dużej ławce, ocienionej zakurzonym, nawpół ogołoconym już z liści kasztanem. Jakaż to była przewyborna uczta!