w przejrzystych, wypłakanych oczach. Smutnym wzrokiem obejmuje wąziuchny tapczan, stół o trzech nogach, dwa połamane krzesełka, trochę odzienia, zawieszonego na haku na ścianie, — biednie, szaro, pusto. Ciszę przerywa tylko jednostajny głos zegara, którego twarz zniszczona odbija błękitną barwą od białego muru i w dół się chyli ciężko, oplątana brudno-szarą pajęczyną. Ze wszystkich kątów wieje dziwną pustką.
— Zegar jest jeszcze dobry — zwraca się staruszka po chwili głuchego milczenia do stojącej na uboczu stolarzowej. — Przyjmijcie go ode mnie na pamiątkę i jako dowód wdzięczności za to, żeście się okazali poczciwie względem zmarłej siostry, żeście jej nie zmącili spokoju. I zachowajcie te trzy koszyki orzechów, — starym zębom nic po tem, a dzieciaki będą miały uciechę, co się zowie! A resztę rupieci zabierze gałganiarz.
Raz jeszcze ogarnia izdebkę wilgotnem spojrzeniem.
Potem całuje dzieci długo i serdecznie.
— Do widzenia — szepcze zdławionym ze wzruszenia głosem. — A jeśli znajdziecie w jakiej dziurze parę groszy, to zabierzcie z czystem sumieniem. Mnie już niedługo do ziemi, a chcę, żebyście życzliwie wspominali zmarłą.
I kiedy stolarz powrócił wieczorem, zastał już wszystko w największym porządku. Kąty wymiecione czysto, pod białą ścianą ciem-
Strona:PL Eugène Demolder - Sąsiedzi.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.