Do podłych ani dzieciństwami miotać.
Przyznaję się do winy; teraz twierdzę
Żem wtedy źle myślała — lecz w téj chwili
Postanowienia lepsze mam wygłosić.
O dzieci! dzieci moje! wyjdźcie z domu,
Przybądźcie tutaj, powitajcie ojca,
Przemówcie doń wraz ze mną — i zagładźcie
Ostatnie ślady mojéj nienawiści.
Już się zgodziłam, już gniew przytłumiłam,
Weźcie za prawą rękę — (zmieniając ton mowy)
O Niestety!
Jakże rozumiem że nieszczęście tutaj
Ukrywa się! (jak pierwéj) Więc dzieci! Długie czasy
Wy żyć będziecie? Zegnijcie kolana.
Ach nieszczęśliwa ja! Ach łzy mi płyną
I dusza moja pełną jest bojaźni.
Wyswobodziwszy się ze sporu z mężem
Oblicze moje łzami orosiłam.
Ach! i mnie gorzkie łzy spływają z oczu.
Drżę by nie naszło mię większe nieszczęście.
Pochwalam o Medeo, to, co mówisz
Ale nie ganię i tego, co pierwéj
Mówiłaś. Rzeczą bowiem naturalną
Jest, że niewiasta zbytnie się unosi
Na męża, który niejako przemyca
Nowe małżeństwo. Lecz się obróciło
Twe serce w lepszą drogę i poznałaś
Że z czasem inne mniemanie zwycięża.
Takie przyznanie jest dziełem rozsądnéj
Kobiety. — Co do was o dzieci, ojciec
U nieba zjednał wam dowód przychylnéj