Radosny promień życia!... Żegnajcie!... Ty, słodki,
Najlepszą miałeś żonę, a wy, me sierotki,
Macierzą się najlepszą pochlubić możecie.
Spokojna bądź, ja oń się nie lękam, wiem przecie,
Że wszystko ci wypełni, chyba — oszaleje!
Wypełnię, o, wypełnię! Miej-że tę nadzieję!
Za życia ma jedyna, będziesz nią po skonie.
Do żadnej z tessalijskich dziewic nie zapłonie
Me serce, żadna mężem zwać mnie swym nie będzie.
Bo która-ż może z tobą się mierzyć i w względzie
Zacnego pochodzenia i takiej uroczej
Postaci? A i dzieci mam dosyć... Te oczy
Ku niebu dzisiaj zwracam, iżbym miał z nich radość,
Nie mogąc mieć jej z ciebie... Sercu czyniąc zadość,
Nie myślę też, małżonko, chodzić rok w żałobie,
Lecz całe będę życie nosił ją po tobie.
Rodzonej nienawidzę, nie jej też jedynie,
Lecz razem z nią i ojca, albowiem nie w czynie,
A w słowach okazali swą miłość... Ty zato,
Co miałaś najdroższego, dajesz mnie, bogato
Ratując moje życie. Jakżeż mi nie płakać,
Wspólnicę taką tracąc. Przestanę-ć ja skakać,
Przestanę się radować przy biesiadnym stole,
Uwieńczać tego czoła już ja nie wydolę,
Zarzucę ja muzykę i wszelakie, pieśni,
Co dom mój rozsadzały... Nie ujrzą rówieśni,
Ażebym kiedykolwiek, aż do mego skonu,
Miał w sobie jeszcze chętkę do strun barbitonu,
Ażebym przyśpiewywał do libijskiej fletni,